Tym razem czytelnikom naszego serwisu przedstawimy smutną historię dziedzictwa rodu książęcego Schoeneich-Carolath. Rzecz będzie o tym jak to samorządowcy wraz z lokalnymi oligarchami próbują zawłaszczyć elementy dziedzictwa historyczno-kulturowego.
Uwaga: wszystkie postaci przedstawione w felietonie oraz fakty opisane są prawdziwe.
Tekst ten powstał pierwotnie jako felieton opublikowany na facebooku na profilu CPN Stacja Paliw w Siedlisku i był skierowany do mieszkańców gminy Siedlisko (k. Nowej Soli, woj. lubuskie). Zachowaliśmy oryginalną formę.
Drodzy Mieszkańcy,
wszyscy wiemy jak wybornie smakują uszlachetnione spulchniaczami wypieki z naszej siedliskowej piekarenki. Bielutki jak śnieg chlebek, bielutkie bułeczki i smakowite pączuszki są u nas najlepsze. Wszystko jest takie pyszne, że palce lizać i w ogóle. Dlatego nie ma się co dziwić, że nasz wójt – Dariusz Straus – zapałał nagłą i gwałtowną miłością do pączków z piekarni piekarza – Jana Fijoła.
Wszystko byłoby cacy, gdyby uczucie owo miało charakter tylko platoniczny i gdyby panowie Fijoł i Straus poprzestali na wspólnej konsumpcji pączków. Któregoś razu Darek zapragnął jednak odwdzięczyć się Jankowi i postanowił zrobić koledze dobrze. Znając osobliwe upodobanie Janka do nieruchomości gminnych zaoferował mu na sprzedaż jeden z ostatnich klejnotów koronnych – sreber rodowych Siedliska – fragment wzgórza Adelajdy. Na całe szczęście, jedna wścibska babka z fundacji Karolat – Agnieszka Adamów-Czaykowska nakryła naszych wiejskich dżentelmenów na oględnie rzecz ujmując wątpliwym etycznie dealu i zapobiegła transakcji. Panowie podrapali się po wąsach i rozeszli do domów. Pikanterii sprawie dodaje jeszcze to, że w nasz wiejski romansik wmieszany jest jeszcze trzeci pan – ojciec polityczny i stwórca naszego obecnego wójta – Witold Rytwiński. Ale zacznijmy od początku historii.
Cofnijmy się do końca lat 90. W kraju panuje ogólnie rzecz ujmując bieda. W okolicy oprócz firm produkujących krasnale ogrodowe nie ma pracy. Alternatywa jest prosta – albo iść do krasnali, dławić się oparami nitro i wdychać smród żywicy epoksydowej albo jeść kit z okien. Można też próbować szczęścia na tzw. jumie w Niemczech. Ale w drugiej połowie lat 90 niemieccy złotnicy nie mieli żadnych skrupułów – strzelali do złodziei z broni ostrej. Ryzyko spore.
W tych niezbyt ciekawych okolicznościach makroekonomicznych, w 1998 r. w gminie Siedlisko rozpoczęła się kadencja rady, która ostatni raz spośród siebie wybierze wójta gminy. Później będzie on wybierany w wyborach bezpośrednich, przez mieszkańców. To była ostatnia szansa dla radnych, by mogli wybrać takiego wójta jakiego chcą. Dlatego tzw. „starzy” radni – oligarchowie z poprzedniego systemu: wśród nich niezatapialny radny od kilku kadencji, wówczas wiceprzewodniczący rady – Witold Rytwiński oraz lokalny przedsiębiorca, piekarz Jan Fijoł, postanowili wyhodować sobie wójta. Wybór padł, co oczywiste, na najmłodszego, nieopierzonego politycznie i najmniej doświadczonego, a co za tym idzie najbardziej podatnego na sugestie radnego – młodzika ledwo po trzydziestce – Darka Strausa. „Starzy” wiedzieli, że młody Straus bez doświadczenia, bez większych ambicji będzie idealnym kandydatem, którym łatwo da się sterować. I tak było. Co ciekawe „starzy” nigdy nie ukrywali swoich intencji i planów w stosunku do młodego wójta, któremu tatusiowali w radzie gminy. W lokalnej prasie Rytwiński z Fijołem przyznawali się wprost do swojego politycznego „ojcostwa”, opowiadając o tym, jakie to nadzieje pokładają w swoim politycznym wychowanku Darku. Żeby było jeszcze ciekawiej piekarz Fijoł w tamtej kadencji (1998-2002) startował na radnego z ramienia KW „Przyjaciół dla Siedliska”. Kandydatem na wójta tego komitetu wyborczego była ówczesna nauczycielka i dyrektor przedszkola Danuta Mirosława Maciejewska. Jednak Fijoł sensacyjnie ogłasza zmiany barw klubowych, zdradza swoich wyborców i w swoim politycznym comingout przyznaje, że od samego początku w radzie popierał i promował na wójta młodego Darka Strausa. To dzięki głosowi Fijoła nasz Darek z przewagą jednego głosu został wójtem. Jeden głos, malutki głosik, jedno skinięcie rączką, machnięcie długopisem piekarza Fijoła przypieczętowało los gminy Siedlisko na najbliższe ćwierć wieku. Taki był początek politycznego romansu panów: Rytwińskiego, Strausa i Fijoła.
Mija prawie dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń. Jest początek roku 2017. Sytuacja polityczna w Siedlisku nie wygląda najlepiej. Straus traci popularność, ale przekonany o własnym geniuszu jeszcze tego nie zauważa. Trwa w przeświadczeniu o własnej doskonałości. Rytwiński z Fiołem, to stare doświadczone lisy – pragmatycy. Są realistami i wiedzą, że Darek Straus jako wójt dawno się zużył. Nie odnalazł się w czasach dotacji unijnych i nowoczesnej gospodarki samorządowej. Doświadczenie im podpowiada, że można jeszcze trochę „pograć” wójtem Strausem, ale to bardzo ryzykowne, bowiem w Siedlisku zaczyna coś się dziać. Wyrasta realna opozycja. Pojawia się prężnie działająca fundacja Karolat, która aktywizuje mieszkańców i porządkuje przestrzeń publiczną. Innymi słowy – jest widoczna alternatywa dla urzędniczego nieróbstwa; ktoś, kto pokazuje, że jednak można przeprowadzać w gminie pozytywne zmiany. Karolat to opozycja, która może – i co pokazała praktyka – realnie zagraża wójtowi Strausowi i lokalnym oligarchom. Na tych „oszołomów” (określenie wójta) wójt, piekarz Fijoł ani polityczny spiritus movens Strausa – Witold Rytwiński – nie będą mieli wpływu. Powodowani realną oceną politycznej sytuacji, dołującymi akcjami politycznymi wyeksploatowanego wójta „zasłużeni obywatele Siedliska” postanowili wykorzystać ostatnią być może sposobność, by kolokwialnie rzecz ujmując „wyrwać” dla siebie z majątku gminy tyle, ile jeszcze się da. Bez żadnych skrupułów wpakowali swojego wychowanka – przez lata hodowanego wójta – Dariusz Strausa na wielką, przedwyborczą minę. Uwikłali go w bardzo ryzykowny deal, mający na celu przejęcie części jednej z najatrakcyjniejszych działek w Siedlisku. Nasz wójt w swojej wielkiej naiwności, a także powodowany lojalnością wobec swoich politycznych stwórców, nie zorientował się, że właśnie nad jego głową i jego politycznym kosztem Fijoł z Rytwińskim robią interes, za który on jako wójt zapłaci polityczną cenę.
Działka numer 912/21 – na którym położone jest wzgórze Adelajdy – należy do skarbu państwa. Do 2014 r. był to zakrzaczony pagórek, na którym miłośnicy taniego wina bawili się w sommelierów. Tanie wina są dobre, bo są tanie – o tym wiedzą wszyscy, ale w 2014 r. nie wszyscy znali historię wzgórza oraz wieży z tarasem widokowym, która się na nim znajdowała. Dzisiaj o wzgórzu Adelajdy jako atrakcji regionu możemy przeczytać nie tylko w lokalnych gazetkach. Pamiętamy czyn społeczny: pracę dzieci i dorosłych. To, jak wycinaliśmy krzaki, grabiliśmy liście. Oczyszczaliśmy wzgórze wspólnymi siłami. Przy okazji odkryte zostały fundamenty filarów podpierającego taras widokowy wieży. Świetna sprawa! Prawdziwa gratka nie tylko dla regionalistów, ale turystów, którzy mogą i powinni nas coraz częściej odwiedzać. Wzgórze Adelajdy staje się sławne i ówczesny starosta nowosolski Józef Suszyński proponuje gminie przejęcie działki. Nasz wójt nie był jednak zainteresowany. Dlaczego? Możemy się tylko domyślać. Zapewne uznał projekt rewitalizacji wzgórza za chwilową fanaberię lokalnych „oszołomów” i że po przejęciu działki od starostwa gmina będzie miała tylko dodatkowy wrzód na tyłku. Dzieje się jednak coś zupełnie przeciwnego. Dzięki zaangażowaniu głównie fundacji Karolat tzw. wzgórze Adelajdy z roku na rok pięknieje i zaczyna być sławne. Sława i historia wzgórza zaczyna wykraczać poza granice gminy.
Do tej pory w naszej historii nic sensacyjnego się nie dzieje.
Był początek 2017 roku. Któregoś pięknego, wiosennego dnia – nie znamy dokładnej daty – panowie wójt Straus, piekarz Fijoł oraz inny zasłużony dla gminy obywatel – Witold Rytwiński – spotkali się, porozmawiali i ustalili, że fajnie by było przejąć część wzgórza Adelajdy. Czas nagli! To może być ostatnia szansa. Wszak zbliża się rok wyborczy. Trzeba działać, tym bardziej, że nie ma gwarancji na kolejną pięciolatkę, a miejsce jest bardzo ładne. Dzieciaki i mieszkańcy posprzątali syf. Jest się na co połaszczyć. Oczywiście na całe wzgórze nie ma szans. Byłby to za duży wałek. „Oszołomy” z Fundacji Karolat narobiłyby szumu i mieszkańcy gminy mogliby mieć pretensje. Ale po kawałku dla każdego z panów… pardon, miało być: po działeczce dla zasłużonych obywateli gminy Siedlisko powinno udać się wykroić.
Panowie usiedli przy mapce z podziałem geodezyjnym wzgórza Adelajdy, wzięli linijkę, ołówek i wycięli dla siebie po kawałku z historycznej parceli. Zakres podziału części wzgórza wójt Straus wykonał bez wiedzy radnych, zarządu Fundacji Karolat, bez konsultacji z mieszkańcami gminy. Jedna z atrakcyjniejszych nieruchomości w gminie miała pójść dyskretnie pod geodezyjny nóż, a następnie po cichu, bez rozgłosu sprzedana dwóm kolegom wójta.
A teraz Drodzy Mieszkańcy, prosimy o uwagę. Dzieje się rzecz najbardziej niezwykła i sensacyjna w tej historii! Czy jesteście sobie w stanie wyobrazić naszego wójta, który grzecznie w kolejce czeka na audiencję u starosty? Oto Dariusz Straus, który w 2014 nie wyraził ochoty przejęcia od starostwa działki ze wzgórzem Adelajdy, teraz cierpliwie przesiaduje pod drzwiami gabinetu, żeby tylko osobiście panu staroście przedstawić projekt podziału i przejęcia wzgórza. Niebywałe, nieprawda? A wszystko to ma się rozumieć dla dobra mieszkańców… dwóch mieszkańców, ale jakże zasłużonych – Jasia i Witka, którzy w tych okolicznościach zrobili sobie z naszego wójta chłopca na posyłki. Tak musi zapewne wyglądać w praktyce prawdziwe poświęcenie zaangażowanego samorządowca. To jest legendarna bliskość, jaka występuje między wójtem a mieszkańcami gminy. Ale co zrobił starosta?
W 2017 r. starostą był Waldemar Wrześniak. Znał sprawę działki nr 912/21 gdyż w tym czasie czytał listy wysyłane do niego z fundacji Karolat w sprawie nowych projektów zagospodarowania wzgórza Adelajdy. Sceptycznie i z pewną dozą podejrzliwości potraktował entuzjazm naszego wójta odnośnie kwestii wydzielenia działek. Nie odpowiedział Strausowi wprost. Wybrał piłatowe rozwiązanie. Umówił spotkanie, na które on jako starosta zaprosił strony zainteresowane wzgórzem: wójta Dariusza Strausa i przedstawicielkę fundacji Karolat Agnieszkę Adamów-Czaykowską. Odbyło się ono 13 lipca. Na spotkaniu światło dzienne ujrzała mapka z planem podziału wzgórza Adelajdy i właśnie na tym spotkaniu wójt przyznał wprost, że działa w imieniu obywateli Fijoła i Rytwińskiego. Uzasadniał to potrzebą „uporządkowaniem terenu”. O jaki porządek chodziło dokładnie – tego się nie dowiedział ani starosta Wrześniak ani Agnieszka. My także się pewnie nigdy nie dowiemy.
Wróćmy jeszcze na chwilę do projektu planowanego wydzielenia działek. Warto wiedzieć, że podział geodezyjny zaprojektowano w taki sposób, aby sprzedać działki w przetargu ograniczonym. Do wydzielonych działek nie ma dostępu innego niż przez posesje panów Fijoła (działka 620/4) i Rytwińskiego (działka 620/10). Z małym zastrzeżeniem – między piekarnią Fijoła a wzgórzem Adelajdy jest jeszcze wąska działeczka gminna o numerze 620/8 ale ona także miała zostać podzielona między przyjaciół królika…ups, pardon… między zasłużonych obywateli gminy.
Jak wyglądałaby procedura przetargowa w takiej sytuacji? Najprawdopodobniej wójt Straus ustami swoich podległych i uległych radnych ogłosiłby przetarg na sprzedaż działek gminnych, ale ze względu na „poprawę warunków zagospodarowania przyległych posesji” przetarg miałby charakter ograniczony. Nikt inny poza Fijołem i Rytwińskim nie mógłby przystąpić do przetargu. Żaden inny mieszkaniec gminy. Sprytne co nie?
Ciąg dalszy historii jest znany. Agnieszka zrobiła medialną zadymę i słusznie, bo nie po to tyle lat się trudziła angażując mieszkańców, zdobywała fundusze, pisała wnioski itp., żeby teraz profity z projektu zagospodarowania wzgórza Adelajdy miało czerpać wyłącznie dwóch starszych panów. Pismaki podjęli temat, zaczynają węszyć. Zaczyna się robić niemiło. Zanim ktoś zada o jedno pytanie za dużo, wójt Straus szybko kuli ogon i wycofuje się z planu przejęcia części wzgórza. Nawet jego indywidualne upodobanie do pączków z lokalnej piekarenki nie jest w stanie przezwyciężyć obaw przed smrodem, jaki może się roznieść po okolicy, gdy pismaki pokopią za głęboko. Kto wie jakiego trupa z szafy wyciągną? Także zasłużeni obywatele naszej gminy: Janek i Witek muszą obejść się smakiem. Póki co.
W historii ze wzgórzem Adelajdy jak pod mikroskopem widać specyfikę zarządzania gminą Siedlisko przez naszych samorządowców. Widzimy uprzywilejowanych mieszkańców – rodzaj gminnej oligarchii, widzimy koneksje i połączenia, widzimy mechanizm przejmowania majątku, widzimy nieróbstwo urzędowe kontrastujące ze społecznym zaangażowaniem, ale – co napawa nadzieją i pozwala z optymizmem spoglądać w przyszłość – widzimy także mieszkańców, którzy niezależnie od chciejstwa naszych samorządowców potrafią zmobilizować innych mieszkańców do tego, żebyśmy zadbali i zatroszczyli się o nasza małą ojczyznę – żebyśmy zmieniali nasze otoczenie na lepsze.