Jest gdzieś w Polsce mała wieś przygraniczna, w której życie leniwie upływa między kolejnymi okresami żniw i pór roku. Tydzień za tygodniem, niedziela za niedzielą, rok za rokiem. Na mszach niedzielnych mieszkańcy słuchają mądrych kazań proboszcza, który dawno przestał się starać. Duchowny stracił nadzieję kilka lat temu, wtedy popadł w alkoholizm. Nie daje tego po sobie poznać rozdzielając wśród wiernych swe nobliwe spojrzenia oraz nic nie znaczące gesty. Ale wszyscy wiedzą, że ksiądz lubi sobie wypić. Po nabożeństwie każdy idzie w swoją stronę. Mężczyźni do pobliskiego sklepiku. Dzisiaj ich żony udzieliły dyspensy na jedno małe piwo gdy w tym samym czasie one zbite w gromadki wymieniają się wiejskimi nowinkami.
Przy głównej ulicy, nieopodal kościoła jest stary zbiornik retencyjny – mały stawek – w którym zbierała się wodę na wypadek pożaru. Dzisiaj stracił on swoją funkcję – bo wieś ma wybudowany nowy system wodociągowy sfinansowany ze środków unijnych. Jeszcze nie tak dawno woda ze stawu ugasiła niejeden pożar, uratowała niejedno gospodarstwo. Był jednak w wiosce kiedyś taki ogień, którego nie zdołano ugasić. Wielu ludzi zginęło, wszyscy żydzi z wioski. Spalili się. Dzisiaj nikt tego nie pamięta – ci, którzy coś wiedzieli dawno umarli a ci, którzy jeszcze coś wiedzą nie po to starali się przez te wszystkie lata zapomnieć, by jeszcze pamiętać. Tylko stare kamienie nagrobne – macewy – sterczą jeszcze koślawe, majacząc konturami pod wodą. Tu je utopiono, w małym stawie przeciwpożarowym przy głównej ulic, nieopodal kościoła.